Raz widziałem panią, co robiła zdjęcie swojemu jedzeniu

Poszedłem do kawiarni na ciastko i kawę. Obserwująca natura zmusiła mnie do spostrzeżenia młodej kobiety, która oddawała się analogicznej czynności, ale ze smartfonem w ręku. Ona nie delektowała się ciastkiem. Chciała, żebyście wy się nim delektowali.

Jedni niemal każdy łyk cebulowej zupy muszą wysłać na instagrama, a drudzy bezlitośnie nabijają się z przyszłych, “pudelkowych gwiazd internetu”, karmiąc swoje, w gruncie rzeczy marne ego… Gdzie jest złoty środek?

Współczesna kultura i pokolenie typu “Z” wciąż realizuje paradygmat, w którym wszystko jest dostępne, wspólne, można wypożyczyć. Wszystko się share’uje. Wypożyczamy samochody (bla bla car), wypożyczamy mieszkania (airBnB), wypożyczamy wspólne gotowanie (eataway) itp. Nie posiadamy rzeczy i chyba w ogóle coraz mniej posiadamy.

Teraz koncert, wspaniała kolacja we dwoje czy wycieczka w góry to własność także Facebooka i innych użytkowników. Nasze przeżycia i wspomnienia w ciągu kilku lat stały się kapitałem, którym handlujemy za like i share. Coraz mniej ekskluzywnych (w rozumieniu “na wyłączność”) przeżyć i doświadczeń, które zarezerwowane są dla wąskiego grona naszych bliskich. Dziś to, co nie jest online, już się nie liczy. Świat “unplugged”, który z rozrzewnieniem wspominamy, odszedł bezpowrotnie.

Dzisiaj tworzymy content

Contentem w branży marketingu internetowego nazywamy po prostu treść, którą generujemy. Content powinien dawać odbiorcy konkretną wartość – powinien uczyć, bawić, albo ładnie wyglądać. Content istnieje od zawsze. Dzisiaj po prostu do jednego worka wrzuca się ogół cyfrowych (i nie tylko) treści, mielonych przez machiny internetowych przeglądarek.

I tak dochodzimy do faktu, że producentami contentu jesteśmy – my. Wszyscy coś tworzymy, robimy zdjęcia, piszemy. Niektórzy z nas, tak jak ja – robią to zawodowo.

Nie wystarczy jednak, że wrzucimy do sieci jakieś zdjęcie przysłowiowego torcika. Musimy jeszcze wiedzieć, czy to się podoba. Czy jest dostateczna ilość like’ów i duży zasięg.  Powstaje w ten sposób ciekawe zjawisko. Ja to nazwę zjawiskiem “walidacji cyber – społecznej”.

Zjawisko walidacji cyber – społecznej

Dopiero pozytywne komentarze i reakcje użytkowników, dają nam uznanie społeczne i sprawiają, że uznajemy dane zjawisko za wartościowe.

Wiadomo, że są ludzie, tak nonkonformistyczni, że zupełnie nie przejmują się reakcją na to. co publikują w sieci. Są także ameby…

Bardzo niewiele osób nie chce się “sprzedać”. Daleki jestem od wystawiania ocen, bo żyjemy w realiach, których jeszcze sami dokładnie nie rozumiemy. Tak działa system i nie wolno nikogo winić, że chce po prostu normalnie żyć. A normalnie dzisiaj znaczy właśnie tak jak większość. Choć to może Was mierzi, ale jeśli jesteście piewcami dawnych ideałów, to nie jesteście “normalni” dla większości społeczeństwa.

Tomek Tomczyk – autor bloga www.jasonhunt.pl  

napisał w swojej książce, że jeśli pierwszy komentarz pod artykułem jest negatywny, to należy go kasować. Ludzie dopiero patrząc na reakcje innych, wiedzą co mają myśleć. Jeśli więc większość czegoś nie lubi to i ja nie lubię. W ten sposób oszczędzamy swoją energię na analizowanie czy dane treści są wartościowe, czy nie.

Internet twórców.

Jest jeszcze druga strona medalu. To, co robimy w mediach społecznościowych i internecie jest GENIALNE. Tak – bardzo lubię fakt, że dziś mamy taką swobodę w dodawaniu własnych treści do internetu. Dzięki temu odkrywamy, że wszyscy jesteśmy twórcami. I to ładne zdjęcie ciastka z kawą do internetu też jest twórczością. Możemy się kłócić czy jest ładne, czy nie, ale to już kwestia gustu. Więc dzięki temu medium odkrywamy swoją twórczą naturę. Potrzebujemy tworzyć tak, jak potrzebujemy pić i jeść… Znasz to uczucie dumy, kiedy udało ci się narysować jakiś bohomaz na kartce, a mama rozpoznała w nim siebie? Bezcenne…

Zjadłem torcik, wypiłem kawę i było ekstra, bo tort był wyśmienity: kruchy spód wypełniony orzechami laskowymi, środek czekoladowy z gruszką i polewa z gęstej czekolady. To wszystko w atmosferze cynamonu i korzennych przypraw wprowadziło mnie do jesiennego zagajnika.

2 komentarze do “Raz widziałem panią, co robiła zdjęcie swojemu jedzeniu”

Dodaj komentarz